Hello!
Bez zbędnych wstępów kilka słów o ostatnim odcinku czwartego sezonu "Sherlocka". Obrazek poniżej obrazuje jak mniej więcej czułam się po jego zakończeniu.
Bez zbędnych wstępów kilka słów o ostatnim odcinku czwartego sezonu "Sherlocka". Obrazek poniżej obrazuje jak mniej więcej czułam się po jego zakończeniu.
Chyba odkryłam gdzie leży problem całego sezonu. Otóż twórcy gdzieś po drodze zgubi detektywa w czasie dodawania do postaci Sherlocka większej ilość uczuć. I nie chodzi o to, że stracił on swoje zdolności, tylko odpowiednie motywacje do ich używania. Co gorsze, utracił prawdziwe powody, aby je wykorzystywać. Odkrycie jest wielce niepokojące. Chociaż końcówka sugeruje, że status quo jako tako został utrzymany. Wierzę też, że będzie kolejna seria, tylko błagam niech będzie taka jak pierwsza lub ewentualnie druga. Bo problem jest taki, że "Sherlock" się pokomplikował tam, gdzie nie powinien. Po drodze zgubił też sens.
Jarałam się, że zgadłam, iż Holmesowie mają siostrę, ale to jest taka słaba postać, że szkoda słów. Ogólnie z "Sherlocka" zrobił się jakiś sentymentalno-rodzinny twór, którego momentami nie da się zwyczajnie oglądać. I piszę to ja, zwolenniczka uczuciowego i emocjonalnego Sherlocka. Ale wróćmy do bohaterki czy antybohaterki dnia, czyli Euros. Sherlock był raczej dość racjonalnym, prawdopodobnym serialem. Do tej pory. Bo wątku Euros nie da się nijak logicznie wyjaśnić. Ani dlaczego teraz, ani po co, ani nic. Ogólnie to bardzo ciekawa koncepcja, dziewczynka bez emocji, uczuć, odczuć, moralności. I charakteru, pustość, nawet tak wygląda jak lalka czy marionetka. Ktoś próbował chyba zrobić gorszą, kobiecą wersję Jima, ale nie wyszło.
I nie wspominam o nim bez przyczyny, bo najlepszym momentem całego odcinka, jeśli wręcz nie całego sezonu, jest ten krótki moment, gdy wydaje się, ze Moriarty żyje. A potem okazuje się, że to było 5 lat temu i było on prezentem od Mycrofta dla siostry. Ogólnie oprócz tego, że nagrał jej parę filmików i głos, nie za bardzo wiadomo jaki ona mogła mieć wpływ na jego późniejsze działania i odwrotnie. Naprawdę wiele rozumiem, ale łączenie w jakikolwiek tych dwóch postaci nie jest popisem kreatywności pod żadnym względem. Chociaż to podobno od spotkania z Jimem Euros postanowiła planować swoją zemstę na Sherlocku. Musiała wiedzieć, że Jimowi nie wyjdzie.
Jeśli jest problem z motywacjami Sherlocka, to nawet nie wiem jak skomentować całą historię idącą za siostrą. Ona zabiła przyjaciela Sherlocka umieszczając go (how?!) w studni, z zazdrości, bo to ona chciała być jego przyjaciółką, bo nie miała innych przyjaciół, a Mycroft nie był taki fajny. Drugi dzień próbuję to sobie poukładać w głowie. Nie da się. A już szczególnie biorąc pod uwagę jej późniejsze lekkie traktowanie ludzkiego życia. W naszym społeczeństwie to nie przejdzie, nie ma szans.
Euros miała być aż tak wyraźnym kontrastem dla "nowy rok, nowa ja" Sherlocka? A może pokazanie, że gdyby SH naprawdę nie miał uczuć, to nie byłoby absolutnie żadnej możliwości polubienia go. Albo, że pomysł robienia postaci bez uczuć, musi spalić na panewce? Albo była potrzebna po to, aby pokazać siłę rodzinnych więzi, moc wyrozumiałości, okropność samotności. Wszystko to można byłoby spokojnie osiągnąć lepiej wykorzystując motyw Johna oskarżającego SH o śmierć Mary. Która notabene w dość żenujący sposób znów pojawia się w odcinku i nie tylko wymienia jak jej chłopców z Backer Street najpierw Sherlocka, a dopiero później Johna, ale także prowadzi fragment narracji typu: "I żyli długo i szczęśliwie". Chociaż szczerze wierze w kolejny sezon. Bo w odcinku były znaki, iż jest możliwość jego powstania.
Problemem jest też to, że problemu nie ma. Bo na koniec dostajemy coś na zasadzie, chciałam Cię zabić od małego, ale w sumie to cię lubiłam, więc planowałam zemstę, ale tak naprawdę to nie była zemsta, tylko chciałam, abyś mnie uratował i został moim przyjacielem, i to cały plan. Oprócz tego, że Euros jest psychopatką, to chyba ma też rozdwojenie jaźni, albo nie jest aż taką psychopatką i potrzebuje, aby ktoś ją ratował. Jak czytacie próbuję tę postać ugryźć (ależ to źle brzmi) z każdej strony, ale nie mam pomysłu, co o niej myśleć.
"Ale to sprawa rodzinna"
Ten "he" to oczywiście John.
Ale zanim sistra Holmesów da się uratować (powiedzmy, z braku lepszego słowa) prowadzi ich oraz Johna (i chyba też teleportuje) przez szereg bardziej zadań niż zagadek, wszystkich okropnych. Już wspominałam o tym jak Wiatr traktuje ludzkie życie, ale najbardziej zniszczył mnie motyw z Molly. Prawie jej nie było w tym sezonie i tak ją skrzywdzili, bo inaczej tego nie można nazwać. Niby scena z wyznaniem miłości, na dodatek udowodniająca na dodatek, że Sherlock wcale nie wie wszystkiego co dookoła niego się dzieje, i był to mniej więcej poziom emocji jak na reakcję Johna po śmierci Mary. To było okropne. Molly jest najbardziej pokrzywdzoną postacią wszystkich sezonów, ale trzeba było jej dodać jeszcze prawda? Nie żebym wierzyła, że oni mogliby być razem czy coś podobnego, ale to był cios poniżej pasa.
To nie tak, że wszystkie sentymentalne elementy tego odcinka są złe. Siostra każe SH zabić, albo Johna albo Mycrofta, który nota bene ma wyrzuty sumienia, bo to on sprowadził Moriartiego na wyspę, a Sherlock jest zdecydowany popełnić samobójstwo. Nic dobrego by z tego i tak nie wyszło, jak wiemy z wcześniejszych zdarzeń, ale liczy się gest. Miłe było, to że detektyw w końcu nauczył się imienia Lestrada, a John dostał kocyk. Kocyki są ważne.
Wszystko bez sensu. Idę obejrzeć pierwszy odcinek. Albo sezon. Albo oba. I starczy.
Trzymajcie się, M