Czasami mam duszę poszukiwacza i sprawdzacza. Jeśli coś mnie zainteresuje, to istnieje prawdopodobieństwo, że dam się temu pochłonąć bez reszty na krótki, acz intensywny okres. Ostatnio (względem czasu blogowego, bo w rzeczywistości było to jakieś 4 miesiące temu) eksplorowałam temat anime i mang shoujo, czyli typowo dziewczyńskich. Przykłady już pojawiały się nie raz, ale postanowiłam skupić się bardziej i dziś jeszcze dwie recenzje, a za tydzień małe podsumowanie gatunku szkolnego romansu.
Kimi ni Todoke
Po raz kolejny przekonałam się, że 24 odcinki, dla niektórych fabuł, to stanowczo za dużo. Męczyłam oglądając Kimi, ale z drugiej strony, nawet ciekawił mnie rozwój wypadków. Najbardziej rozciągnięty jest wątek Kurumi, ale jak już przebrnie się przez odcinki, w których się pojawia, znów zaczyna robić się interesująco. Pod warunkiem, że polubiło się przyjaciół głównej bohaterki. A odkąd w jednym z odcinków okazało się, że Sanada coś czuje do Chizu bardzo czekałam na rozwój tego wątku i doczekałam się nawet satysfakcjonującego. Zarówno Chizu jak i Ayano są postaciami ciekawymi, z charakterem i bardzo łatwo je polubić. Łatwiej niż Sawako. Czytałam, że wiele dziewczyn bardzo, bardzo utożsamia się z tą postacią. Nawet jestem w stanie to zrozumieć, bo sama czasami miałam wrażenie, że oglądam sceny ze swojego życia, ale z drugiej strony główna bohaterka nie jest stworzona, aby przystawać do rzeczywistości, to bardzo postać, a nie osoba. Z trzeciej strony jedną z najlepszych rzeczy w "Kimi ni Todoke" jest pokazanie zachowania Kazehai, który denerwuje się, rumieni i robi głupoty nie mniej niż Sawako. Chłopak, a też ma takie odczucia! W świecie anime na taką skalę, jak ma to miejsce w tej konkretnej serii, jest to dość niespotykane.
Oglądanie Kimi to trochę masochistyczna rozrywka. A na pewno taka staje się z czasem. Schemat jakim podąża anime jest łatwy i utarty, praktycznie nie można go zepsuć. A jednak. Okazuje się, że wystarczy przeciągnąć to na dwa sezony, razem 37 odcinków, aby otrzymać coś czego oglądanie w pewnym momencie po prostu boli. Ile można kazać dwóm postaciom się schodzić, tym bardziej, gdy obie od samego początku, lubią się bardziej niż tylko jak koledzy z klasy. Momentami nie wytrzymywałam i przewijałam, a praktycznie nigdy się to nie zdarza.
Gdy myślę o tym anime, to mimowolnie porównuję je do "Zmierzchu" na korzyść tego drugiego, gdyby ktoś miał wątpliwości. Nie wiem skąd wzięło mi się to skojarzenie, ale trafniejszego znaleźć nie potrafię. PS. Po jakimś czasie zrozumiałam, iż to pewien dość schematyczny, pierwszoosobowy sposób prowadzenia historii o dziewczynie zagubionej w swoim nastoletnim życiu musi być wspólny dla wielu kultur, nie tylko japońskiej. Ale ze wszystkich dziewczyńskich anime i mang z jakimi miałam do czynienia, jednak Kimi ni Todoke i tak "Zmierzch" przypomina najbardziej.
Jednocześnie, pomimo wszystkich zastrzeżeń, mam wrażenie, że jako manga, ta fabuła sprawdza się świetnie. Nawet zajrzałam do ostatniego rozdziału (Chizu i Sanada <3) i chyba to przeczucie jest słuszne. Raczej nie zacznę czytać od początku, ale być może przyjrzę się bliżej. Tym bardziej, że rysunki są naprawę prześliczne i anime nie oddaje ich uroku.
Ao Haru Ride
Postanowiłam się przekonać czy wszystkie typowo romansowe szkolne historie są tak męczące w odbiorze jak Kimi i po sprawdzeniu jakie inne cieszą się popularnością, zdecydowałam się spróbować Ao Haru Ride
Pierwsza miłość na pewno zostaje w pamięci przez długi czas. Dotyczy to również głównej bohaterki, Futaby Yoshioki. W gimnazjum zakochała się bez pamięci w Kou Tanace – z wzajemnością – jednak chłopak nagle zmienił szkołę. Para spotyka się po trzech latach w liceum. Każde z nich zmieniło się. Futaba ze słodkiej dziewczyny zmieniła się w chłopczycę, a Kou nie nazywa się już Tanaka, a Mabuchi. Czy dwójce nastolatków uda się odbudować wcześniejsze relacje? (shinden.pl)
Do 11 odcinka chciałam napisać, że to urocza, nieskomplikowana, ale niepozbawiona trudności historia. Ale w 12 epizodzie okazuje się, że anime jest raczej początkiem opowieści i sposobem promowania mangi, co owocuje mocno rozczarowującym finałem - chcecie wiedzieć, co dalej idźcie kupić mangę. Naprawdę chciałam napisać o tym anime samo dobro, ale jestem zawiedziona, że to tylko reklamówka. Ponadto biorąc pod uwagę popularność i to kiedy wychodziło, istnieje całkiem spora szansa, że powstanie kolejny sezon. (Doczytałam spoilery z mangi na Wikipedii - to zdecydowanie jest materiał na nowe odcinki). Sytuację ratuje drugi odcinek OVA, prawie, bo jego zakończenie nie jest rozczarowujące, ale wkurzające.
Poza tym jednak seria jest naprawdę niezła i całkowicie rozumiem dlaczego tak się podoba. Nie jest irytująca - być może, to zasługa tego, że ma 12 odcinków, główna bohaterka jest całkiem ciekawa i niesamowicie wytrwała, na dodatek zdecydowana i wszystko robi sama. Ona nie będzie czekała na księcia na białym koniu tylko pójdzie go ratować. I bardzo dobrze, że wzięła sprawy w swoje ręce, takie ujęcie sprawy nie jest zbyt często przedstawiane. Tak długo drążyła, dopytywała się, że Kou musiał w końcu przyznać, że od gimnazjum, aż tak wiele się nie zmieniło. On nie ma tak fascynującego charakteru jak bohaterka, ale ma to swoją przyczynę, a odkrycie co leży na dnie jego serca i fakt, że otwiera się on przed Futabą to punkt kulminacyjny serii. Poza tym bohaterka przypomina trochę połączenie Nanami z Kamisama Kiss i Naho z Orange.
PS. Pojawił się zwiastun filmu aktorskiego "Ghost in the Shell", już wrzuciłam go na facebook'a, ale jest tak niesamowity, że tutaj też będzie.
Trzymajcie się, M