Hello!
Pamiętam jak kiedyś na lekcji języka polskiego pani opowiedziała nam swego rodzaju anegdotę. Zapytała się swojego brata, który mieszka w Warszawie czy nie chciałby wybrać się z nią i jej mężem do teatru. Mieszczącego się w Warszawie. Na co brat opowiedział: "jak kupisz bilety". Ja mam to samo odkąd mieszkam w Gdańsku. Chociaż mam możliwość oglądania, brania udziału w wielu rzeczach, to aby coś naprawdę zrobić muszę zostać zmotywowana. Na szczęście Bliźniaczki też mieszkają w Gdańsku i dzięki nim zobaczyłam retransmisję "Romea i Julii" Kenneth Branagh Theatre Company z Teatru Garrick w Londynie.
Pierwsza rzecz, która może być zaskoczeniem, to fakt iż transmisja jest czarno-biała. Dlaczego? Dowiadujemy się tego z wprowadzenia reżysera, akcja przeniesiona jest do lat 50. XX wieku i ma klimat włoski "seksownych filmów noir" z tamtego okresu. Podobnie Branagh tłumaczy swój pomysł na postać Merkucja - najlepszą w całej sztuce. Dodatkowo przed samą sztuką jest montaż wypowiedzi młodzieży na temat bycia nastolatkiem, miłości, itp, oraz streszczenie sztuki w ich wykonaniu. (Zastanawiałyśmy się czy na sali mógłby być ktoś, kto nie znał tej historii). Natomiast w przerwie są ciekawostki na temat Włoch i ich kultury. Ciekawy pomysł a i ciekawostki były fajne.
Jeszcze taka uwaga techniczna - pojęcia nie mam kto robił napisy, tłumaczył czy cokolwiek, ale było to złe i straszne. Mnóstwo wypowiedzi, linijek nie było w napisach; w którymś momencie zaczęto zwracać się do niani Julii po imieniu, tzn. imię zaczęło pojawiać się w napisach, chociaż już wcześniej postaci mówiły do niej po imieniu, ale ktoś uznał, że nie trzeba o tym informować widzów. Synchronizacja wypowiedzi też momentami nie istniała. Czasami było to więcej niż irytujące. Ale nic nie przebije "tłómacz" albo "tłómaczyć", po prosu paść i się nie podnosić. Naprawdę nie wiem skąd te napisy zostały wzięte.
Ale może przyjdźmy już do samego przedstawienia. Pierwsza uwaga: było przegadane. Momentami do granic nudy. Nawet jak działo się coś niespodziewanego: śpiewająca Julia czy Merkucjo, to nie robiło to takiego wrażenia jak powinno. Chyba nie wykorzystano całego potencjału klimatu w jakim spektakl był robiony, chociaż wszystko pasowało idealnie. Wiem, że "przegadanie" to dziwny zarzut wobec sztuki, tym bardziej Romea i Julii, ale ponieważ jest to dramat powszechnie znany, potrzebuje jakiegoś większego urozmaicenia. Naprawdę podobała mi się koncepcja sceny balkonowej - Romeo prawdziwie zakochany, a Julia z butelką (przypuszczalnie) wina, nieco podpita woła: "Romeo, dlaczego jesteś Romeo?".
Pierwsza część sztuki jest całkiem zabawna, niekiedy odrobinę na siłę, ale wybaczam, bo nie spodziewałam się, że tak wiele komediowego potencjału można z niej wycisnąć. Totalnie kradnie ją Derek Jackobi. I to absolutnie najlepsza postać całego spektaklu. Wybierzcie się na niego choćby tylko po to, aby zobaczyć jak on gra, bo to zupełnie inna liga niż pozostali aktorzy.
Koncepcja Julii w tej części jest natomiast taka: udajemy, że to faktycznie czternastoletnia dziewczyna, ale ponieważ grająca ją aktorka ma 27 lat, to niech gra tak przerysowanie i karykaturalnie jak może. W drugiej części to się bardzo zmienia i to jedyna postać jaka ulega rozwinięci w trakcie sztuki. Albo przynajmniej ja chcę w to bardzo wierzyć. Jedna rzecz jest irytująca w grze Lily - biedactwo nie wie co robić z rękami gdy mówi więc najczęściej w dramatycznym geście łapie się za brzuch, dół brzucha, rzadziej za serce. Po pięciu takich scenach przestanie Wam się chcieć liczyć ile razy i jak długo to robiła.
Natomiast Romeo jest rozchwiany. Nie ma na to lepszego słowa. Zupełnie mi nie leżał, miałam wrażenie, że to postać nieprawdopodobna. Chociaż Richard Madden całkiem ładnie wyglądał z Lily James. I ma naprawdę piękny głos.
Poza tym, patrząc po zdjęciach i zapowiedzi samego reżysera, spodziewałam się, że sztuka będzie nieco bardziej intensywna i napięta. Otóż, oprócz samego początku balu, przedstawienie jest raczej dość niewinne, rzuca się w oczy to, że praktycznie wszystkie stroje Julii są białe.
Ciekawszą od Romea postacią okazuje się ojciec Julii z prawdziwie włoskim charakterem, na pewno zwrócicie na niego uwagę. I niania, której włoskość też jak najbardziej pasuje.
Najlepszym aspektem sztuki jest jej strona wizualna. Po prostu jest piękna, a na dodatek potrafiono
dobrze pokazać to w kinie. Julia w białych szatach bardzo się wyróżniała i na jej korzyść działał fakt, iż transmisja była czarno-biała. Scenografia jest prosta, ale trafiona w 10. Ogólnie jest ładnie.
Pozdrawiam, M