Wściekły antropolog ("Chemia śmierci")

Hello!
Każdy chyba natknął się na pierwszy akapit "Chemii śmierci": "Ciało ludzkie zaczyna się rozkładać cztery minuty po śmierci. Coś co kiedyś było siedliskiem życia, przechodzi teraz ostatnią metamorfozę...". Ja też. I pomimo tego postanowiłam przeczytać książkę w całości. 



David Hunter przeprowadza się do Manham, aby uciec przed przeszłością i zaznać odrobiny spokoju. Trwa on mniej więcej trzy lata - do czasu, aż dwóch chłopców znajduje niedaleko miasteczka zwłoki. David zostaje namówiony do powrotu do swojego poprzedniego zawodu, a to dopiero początek. 

Najpierw będę się czepiała - krótki opis z tyłu okładki (wiem, że to ma swoją nazwę, ale zawsze zapominam) sugeruje, że będzie to niesamowicie trzymająca w napięciu książka, taka po której nie można będzie spać i inne cuda. A prawda jest taka, że wcale aż tak bardzo tych emocji nie czuć, a na pewno nie od pierwszych stron. Akcja, choć rozpoczyna się mocno, później się wycofuje, na rzecz ekspozycji głównego bohatera, by następnie powoli, ale systematycznie wzrastać aż do osiągnięcia naprawdę ogromnego poziomu w punkcie kulminacyjnym. Najciekawsze jest to, że on sam jest podwójny. 

Emocje są ogromne, ale dopiero na koniec. Wcześniej, tak czytelnikom jak i Davidowi, są one bardziej wmawiane niż prawdziwe. Aż do chwili, gdy bohater zmienia się we wściekłego antropologa. Przemiana jest ogromna, można ją zrozumieć, choć jednocześnie autor niewystarczająco zadbał o przedstawienie relacji pomiędzy Davidem, a powodem jego wściekłości, co może sprawiać, że jego potrzeba działania wydaje się naciągana. 

Czym "Chemia śmierci" wygrywa? Tym, że David nie pomaga bezpośrednio w śledztwie, nie bawi się w detektywa-amatora, nie udaje, że zna się na pracy policji lepiej niż oni sami, a jedynie wykonuje swoją pracę jako antropolog. Do czasu oczywiście, ale jego późniejsze działania są umotywowane i nie byłoby głównym bohaterem książki, gdyby w końcu nie wziął spraw w swoje ręce. Od tego momentu książka staje się naprawdę bardzo dobra.

Samego bohatera poznajemy całkiem nieźle, ale książka ma tylko 250 stron, co sprawia, że nie na wszystko jest miejsce i przez skróty jakie czyni Simon Beckett, dość dobrze znamy jego przeszłość, a jednocześnie jego teraźniejszość w aspekcie życia prywatnego jest dość słabo zarysowana, a powinna być lepiej, biorąc pod uwagę późniejsze wydarzenia książki. Nie można natomiast nic zarzucić części dotyczącej pracy Davida. Oprócz dwóch wstawek podobnych do fragmentu rozpoczynającego książkę, autor odpuszcza szczegóły i czytanie o tym co robi jest raczej intrygujące niż straszne. 

Zakończenie książki jest z gatunku "najciemniej pod latarnią", ale nieco bardziej skomplikowane. Obnaża naprawdę najgorsze ludzie instynkty, uczucia i zachowania, udowadnia, że określenie "zezwierzęcenie" nie wzięło się znikąd. Robi wrażenie.

Jeszcze jedną rzeczą, na którą zwróciłam uwagę był sposób narracji - jakby z David z przyszłości opowiadał o tym, co się wydarzyło, ale jednocześnie napisane jest to tak, że jesteśmy przekonani iż czytamy o wydarzaniach na bieżąco. Pojawiają się liczne dopowiedzenia głównego bohatera na ich temat typu: "miałem później tego bardzo żałować", itp. I od razu czytelnik się zastanawia, co się takiegoż stanie i dlaczego David będzie żałował. 

Trzymajcie się, M